piątek, 18 lipca 2014

Wyzwania dzień V, czyli mój dzień codzienny

Dziś ostatnie już zadanie blogowego wyzwania. Szkoda, bo było całkiem przyjemnie. I przede wszystkim motywująco. Ale, ale - z samego źródła wiem, że w niedalekiej przyszłości możemy liczyć na powtórkę!
Jak wygląda mój typowy dzień? Ze względu na brak pracy i posiadówkę w Danii, wygląda on pewnie trochę inaczej niż większości kobiet w moim życiu. Mam mnóstwo wolnego czasu (gdzieś tak około... całego dnia), który czasem marnotrawię, czasem wykorzystuję bardzo produktywnie - jak na przykład teraz :)
Swój dzień rozpoczynam tak, jak to pisałam bodajże wczoraj - od kilku sekwencji jogi. Na razie idzie mi jeszcze nieporadnie, ale coraz lepiej. Już prawie potrafię zrobić to:

Źródło: https://www.facebook.com/portalyogipl/photos_stream?tab=photos_albums

 co uważam za swój mały sukces :)

Później chwila odpoczynku, szybki prysznic i śniadanie, bo już burczy w brzuchu ;) A dalej różnie - dzielę czas na pogaduchy z siostrą, pisanie (oprócz bloga piszę też na zlecenie pewnego portalu internetowego, co wymaga ode mnie sporo czasu), gotowanie i spacery. To ostatnie jeśli pogoda pozwala. Bo duńska aura często płata mi figle i częstuje deszczem właśnie, kiedy zbieram się do wyjścia.

Obok naszego mieszkania jest malutka polana i dwie ławeczki. Co prawda obok przebiega osiedlowa, ale dość ruchliwa uliczka. Staram się nie zwracać na to uwagi i przesiaduję tam z książką i kubkiem kawy. Raz wybrałam się tam z kocem i zamiarem opalania, ale strój kąpielowy niezbyt mi jednak pasuje do tej scenerii... Kiedy mieszkałam jeszcze z Rodzicami, każdy taki ciepły dzień i całe wakacje spędzaliśmy nad jeziorem. Teraz bardzo mi tego brakuje i przyznam, że trochę męczę się w mieście przy takiej pogodzie.

Dzięki temu, że jeszcze nie znalazłam tu pracy, mogę skupić się na pisaniu i rozwoju osobistym. Mogę też bez skrupułów spędzać czas na przeglądaniu przeróżnych przepisów i testowaniu ich później na P. :) Ja się cieszę, że uczę się przyrządzać nowe potrawy i deserki, a on - że zawsze ma pełen talerz! Czasem może nie wygląda to za ładnie, czasem coś przypalę, coś przesolę... Ale on jest baaardzo wyrozumiały     i toleruje moje kulinarne eksperymenty.

Po obiedzie mamy z P. czas dla siebie - rozmowa, film, spacer. Różnie. Ostatnio wybraliśmy się na plażę. Kąpaliśmy się w takim małym akwenie (nie wiem, jak to właściwie nazwać). Takie dwa w jednym - małe jak jezioro, słone jak morze!

Wieczory zwykle upływają nam leniwie i ani się obejrzymy, aż już dochodzi północ. W okresie letnim bardzo późno robi się tu ciemno. Teraz np., o godzinie 22:30, jest dopiero lekki zmierzch. Cały czas trudno mi się do tego przyzwyczaić :)

I tak właśnie płynie mi dzień za dniem. Niedługo się to zmieni, bo jadę na kilka tygodni do domu. Zrobię Mamie imieninową niespodziankę. Wtedy będę caaaaaaaałe dnie spędzała nad wodą, na świeżym powietrzu i pomagając Rodzicom w prowadzeniu baru. Ludzie, praca, ciepłe powietrze, opalanie,           a wieczorami ognisko i gitara. Czyli wszystko to, co lubię najbardziej :) No może z wyjątkiem prysznica - tam dosyć często leci zimna...

Pozdrawiam gorąco,

2 komentarze:

  1. Dopóki praca (lub jej brak) pozostają sprawą wyboru a nie przymusu - pozostaje tylko gratulować i zazdrościć:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie można powiedzieć, że wyboru - jeśli Miłość wyjeżdża za granicę, to nie można nie podążyć za nią :) No a że ta 'zagranica' nie jest zbyt przyjazna dla takich pracowników, jak ja, to już inna kwestia :)

      Usuń

Podskoczę z radości, jeśli zostawisz mi tu małe słowo wsparcia, rady bądź konstruktywnej krytyki!